Żeby wszystko było jak należy
>>> Ale należy również obejrzeć Gustawa Holoubka. W starej, dość zwietrzałej sztuce Pirandella "Żeby wszystko było jak należy", w Teatrze Dramatycznym. Sztuczydło zwietrzałe, trąci melodramatem w zupełnie starym stylu, ale - Holoubek!... Straszliwie odzwyczajono nas od aktorów; pomysły inscenizacyjne i scenograficzne - wszystko to zabija, spycha na daleki plan sztukę aktorską. Nienowa to prawda, wielokrotnie powtarzana. Wiek XIX. to był wiek wirtuozów - w muzyce i na scenie, wiek XX, a szczególnie jego druga połowa, to epoka; wielkich inscenizatorów i wielkich plastyków teatru. Pogodziliśmy się z tym, chcąc nie chcąc, lecz jeśli trafimy na spektakl, w którym znowu górą jest aktor, gdzie jemu wszystko jest podporządkowane, oddychamy z nieprawdopodobną ulgą. Oddychamy i tutaj, patrząc jak Holoubek cierpi straszliwie, dowiadując się, że nie on jest ojcem Magdy Zawadzkiej (ależ w tej sztuce piękna!), lecz Andrzej Szczepkowski (to także wielka rola!) i że jego zięć, Wojciech Pokora (to znaczy w świetle rozwoju wypadków nie tyle zięć Holoubka ile raczej Szczepkowskiego) i przyjaciel zięcia, Karol Strasburger (Agent nr 1!) ważą go sobie lekce. On cierpi - my jesteśmy zadowoleni, że znowu świetna rola Holoubka, coś na kształt pamiętnego "Trądu w Pałacu Sprawiedliwości", którym debiutował w Warszawie, lat temu chyba czternaście.
Bardzo ten czas szybko leci. W dodatku chyba leci w niewłaściwą stronę, bo wydaje się poniekąd, jak gdybyśmy robili się trochę starsi...